Po ekspresowym zwiedzaniu zachodniego wybrzeża, przyszedł czas na zwolnienie tempa. W końcu zostały nam jeszcze trzy tygodnie, a w planach „zaledwie” pięć miast 😉 W tym wpisie, który powstaje na filadelfijskiej trawie, opowiemy Wam o czasie spędzonym w Chicago i Nowym Jorku. A jest o czym opowiadać!
Do Chicago dolecieliśmy o 5 rano i przyznać musimy, że noc spędzona w samolocie do najprzyjemniejszych nie należała. Oko udało się zamknąć może na dwie godziny. Niestety, nie mieliśmy też przed sobą wizji odespania podróży, bo nasz pierwszy host pracował z domu, w związku z czym mogliśmy tylko szybko rzucić bagaże i zorganizować sobie jakoś czas poza mieszkaniem. Masakrycznie zmęczeni, poszliśmy za radą naszej gospodyni, Angie, i walnęliśmy się spać pod drzewem w parku 😉 Wszystkim polecamy taki sposób odpoczynku (do momentu, w którym nie budzi cię kosiarka!). Pierwsza wizyta w centrum i mieliśmy wrażenie, że w Chicago nie ma nic do roboty, a miasto to tylko wieżowce i betonowa dżungla. Szybko jednak okazało się, że miasto ma zdecydowanie więcej do zaoferowania. Przede wszystkim jest tu dużo terenów zielonych, które przylegają do jeziora Michigan, należącego do Krainy Wielkich Jezior. Szczególnym miejscem na mapie Chicago jest Millenium Park z licznymi atrakcjami. Sami mieliśmy okazję się przekonać, jak ciekawe wydarzenia są tam organizowane, uczestnicząc w jednym z koncertów pod chmurką, które odbywają się cyklicznie w tym miejscu. Zdecydowanym symbolem miasta jest z kolei tzw. Brama Chmur (Cloud Gate) czyli srebrna rzeźba w kształcie fasoli, która odbija pięknie okalające ją wieżowce. Miasto przecinają też dopływające do jeziora Michigan rzeki, a przewieszone przez nie mosty tworzą malowniczy krajobraz w centrum. Może właśnie dlatego z pozoru betonowa dżungla daje się polubić przy bliższym poznaniu 😉
W kolejnych dniach nieco zwolniliśmy tempo. Wieczorami chodziliśmy do parków lub na nadbrzeże, by podziwiać rozświetlone wieżowce Chicago. Widok nocą jest niesamowity, chyba nawet lepszy niż za dnia! Uwierzcie, że można tak się patrzyć bez końca! Nas jednak koniec pobytu doścignął i po pięciu dniach wsiedliśmy do ostatniego w naszej podróży nocnego autobusu, który po 18 godzinach wysadził nas w Nowym Jorku 😉
I oto, wydawać by się mogło, kulminacyjna część naszego pobytu w Stanach Zjednoczonych. Nowy Jork nazywamy jest przez swoich mieszkańców stolicą świata. I choć rzeczywiście miasto zachwyca i jest naprawdę niepowtarzalne, to my wciąż palmę pierwszeństwa zostawiamy, według nas, bardziej klimatycznemu San Francisco. Acz rzecz jasna Nowy Jork ma do zaoferowania również wiele i przez cztery dni o nudzie nie mogło być mowy!
Mieszkaliśmy w Harlemie, pół godziny spacerem do Central Parku i 20 minut metrem od Times Square i Dolnego Manhattanu. Dzielnicę głównie zamieszkują Afroamerykanie i to raczej oni patrzyli na nas ze zdziwieniem, niż na odwrót. Trzeba powiedzieć, że zarówno w naszej okolicy, jak i w całym NYC, charakterystycznym elementem zabudowy są wysokie kamienice z zewnętrznymi schodami przeciwpożarowymi. Wygląda to kapitalnie i czasem nie mogliśmy oderwać od nich wzroku.
Nasze zwiedzanie zaczęliśmy od tego, co najbliżej, czyli Central Parku. Potrzebowaliśmy dwóch i pół godziny, żeby go obejść! Robi wrażenie swoimi rozmiarami i wciśnięciem między wieżowce. Jest też bardzo popularny wśród samych mieszkańców, którzy namiętnie tam biegają, czy jeżdżą na rowerach i rolkach. Zawsze dobrze jest mieć taką odskocznię od codziennego zabiegania w metropolii 🙂
Natura zaliczona, czas na centrum! Tam już czekały na nas wysokie i świetliste atrakcje. Zaczęliśmy od Times Square, który jest chyba głównym punktem na mapie wszystkich turystów, tylu ich tam było. Nic dziwnego, bo takiego skumulowania LEDów, tandetnych pamiątek i fast foodów z całego świata jak żyjemy (od marca) nie widzieliśmy. Do tego krzyki, śmieci i zaczepiający przechodniów bezdomni. Tragedia! Szybkie zdjęcia i już nas nie ma 😉 Do dziś zastanawiamy się, w czym tkwi fenomen tego miejsca, bo chyba nie w reklamach wyświetlanych na dużych plazmach… Oczywiście to tylko nasza opinia, więc nie bierzcie jej zbyt do serca. Jedźcie i sprawdźcie sami 🙂
Z górnego Manhattanu schodziliśmy coraz niżej, by zobaczyć nowojorską gwiazdę, Statuę Wolności. Po drodze rzecz jasna odwiedziliśmy szereg obowiązkowych punktów na mapie miasta. Zobaczyliśmy m.in. słynny Empire State Building, Flat Iron (budynek powstały na siatce stopy od żelazka), kamienicę „Przyjaciół”, Rockefeller Center Plaza i inne mniej lub bardziej znane budynki. Oczywiście nie pominęliśmy Wall Street z siedzibą nowojorskiej giełdy, a punktem kulminacyjnym dnia było odwiedzenie Strefy Zero, miejsca, gdzie jeszcze 15 lat temu stały bliźniacze wieże World Trade Center. Dziś w ich miejscu znajdują się piękne, minimalistyczne pomniki-wodospady z nazwiskami wszystkich ofiar ataków. Miejsca te to po prostu dwie czarne dziury, po których brzegach spływa woda i których widok powoduje ciarki na całym ciele. Bezkres tragedii podkreśla fakt, że woda spływa w otchłań, której dna nie widać. Obok pominków znajduje się muzeum i imponującej wysokości i urody nowa wieża WTC. Druga powstać ma za kilka lat.
Spacer, jak zakładaliśmy, zwieńczyliśmy widokiem na Statuę Wolności. Pogoda nie pozwalała cieszyć się jednak nim w pełni. Rozpętała się burza i ratowaliśmy się ucieczką do metra. Zobaczyć Statuę z bliska było nam dane dzień później, kiedy wybraliśmy się na ok. godzinny rejs. Pospacerowaliśmy też po nadbrzeżu i miejscach, w które dzień wcześniej nie zaszliśmy. Ukoronowaniem były odwiedziny parku High Line, który powstał w miejscu nieużywanego już dziś nadziemnego odcinka metra. Taki sposób zagospodarowania przestrzeni miejskiej zdecydowanie lubimy! Z tego miejsca dziękujemy Izie B. z Warszawy za dobrą sugestię! ❤
Nie wiemy nawet, jak to się stało, a 4 dni minęły jak z bicza strzelił i już trzeba się było zbierać na busa do Filadelfii. Zdajemy sobie sprawę z tego, że tak w Chicago, jak i w Nowym Jorku sporo rzeczy można jeszcze zobaczyć, ale traktujemy ten fakt jako dobry powód do tego, by kiedyś tu wrócić 😉 Tymczasem pozdrawiamy z upalnej Filadelfii i bądźcie gotowi, bo za dwa tygodnie wracamy do kraju!
Times Square pokochałam całym sercem w momencie, keidy spiesząc się rano (do szkoły, więc było jakoś po 8.00 rano) w momencie kiedy na chwilkę odwróciłam się, wpadłam przypadkiem na przechodnia, odruchowo rzuciłam „I’m sorry… yyy… Batman”. Marketing w NYC nie zwalnia nawet o 8.00 rano. Polecam też sylwestrowy klimat 🙂
PolubieniePolubienie