W końcu przyszedł pierwszy marca. Podróż rozpoczęta (tak naprawdę piszemy do Was drugiego marca późnym wieczorem, a u Was już dawno trzeci). Widzieliśmy, że zdjęcie z Mediolanu wrzucone na facebook’a zdobyło Wasze serca, jednak do tego etapu podróży nie będziemy już wracać. Po Mediolanie było bowiem równie pięknie i ciekawie…
Nie chcemy być przesadnie próżni, ale pierwszy w życiu lot Dreamlinerem długo pozostanie w naszej pamięci. Niby klasa ekonomiczna, a miejsca na nogi jakoś więcej. Światła migają we wszystkich kolorach tęczy, serwowane dania jakby smaczniejsze i co więcej można je przepijać whisky! No i jeszcze te multimedialne cudeńka przed każdym fotelem! W końcu obejrzeliśmy dokument o Amy Winehouse i zagraliśmy w Milionerów 🙂
Wyspani i pojedzeni wylądowaliśmy w brazylijskim Sao Paulo. Czterogodzinny postój postanowiliśmy (prócz obowiązkowego znalezienia wifi) spędzić na kawie. Ku naszemu wielkiemu zdziwieniu, najtańszą okazała się ta ze Starbucksa. I o ile Tomasz jest dość międzynarodowym imieniem i z jego umieszczeniem na kubku nie było problemu, o tyle z Justyną nie było tak łatwo… I tak oto do naszej ekipy dołączyła Cristina 😉
Napojeni kawą ruszyliśmy do bramek. Karty pokładowe wydrukowane, humory dopisywały, w końcu to już ostatnia prosta. Jak więc wielkie było nasze zdziwienie, gdy okazało się (kilka metrów od sprawdzającej dokumenty), że, nie wiedzieć jakim cudem, mamy dwie wejściówki na nazwisko Justyny i żadnej dla Tomka… Na szczęście dla nas, obsługa była nad wyraz miła i bez problemu dodrukowała brakujące dokumenty.
I tak oto, po prawie 20 godzinach w powietrzu, nasze stopy dotknęły suchej jak wiór chilijskiej ziemi. Niemiłosierny upał i ciężki bagaż dały się we znaki w drodze do hostelu. Jakiż wielki był nasz smutek gdy okazało się, że naszych trudów nie wynagrodzi czyste i radosne miejsce. Małgosia Rozenek miałaby co tu robić, a do niedawna będący wyznacznikiem minus pięciu gwiazdek teherański hostel stracił właśnie palmę pierwszeństwa…
Ale nic to! Ważne, że miasto jest przyjazne a jego granice wydają się znajdować w odległości jednego porządnego spaceru. Oczarowuje swoim kolonialnym stylem, który przełamują nowoczesne wstawki. Sporo osób występuje na ulicach (z lepszym lub gorszym skutkiem), widzieliśmy już taniec robota, występ bandu na żywo czy cały zagon tarocistów (o dziwo mają wzięcie w tym mega katolickim kraju). Ludzie są bardzo pomocni, czego wyznacznikiem niech będzie rowerzystka, która widząc, że nieudolnie próbujemy sfotografować front jednego z kościołów zatrzymała się, zsiadła z roweru, wzięła nasz aparat, położyła się na chodniku (!) i z tego poziomu wykonała niezłe zdjęcie 😉
Jutro dalszy ciąg zgłębiania tajników Santiago. Zaraz idziemy odsypiać, bądź co bądź, niełatwą podróż 🙂
Ahoj!
Hej!!! Nooooooooooooo to do roboty. Nie spać!!!
Ahoj!!!
PolubieniePolubienie
Zapowiada się ciekawie 🙂 z niecierpliwością czekam na dalszy ciąg przygód, pozdrawiam
PolubieniePolubienie
Obowiązkowe zdjęcie skrzydła samolotu odhaczone, teraz już tylko z górki 🙂 A ja siedząc w szczelnym budynku biurowym klasy B+ czytam z wypiekami na twarzy i zazdroszczę. Wrzućcie jakieś foty hostelu, jestem ciekawa czy -16 gwiazdek w kategorii Chile bije bezpodłogowe, pokryte jaszczuraki hostele indyjskie. Czekam na dalsze relacje (btw. gość z Peru nadal nie odpisał).
PolubieniePolubienie
Ok, Indii chyba nie pobiło 😉 jest kilka zdjęć warunków z Santiago, ale są takiej jakości, że chyba tylko na priv 😉
PolubieniePolubienie