Jak już pewnie wszyscy wiecie, po krótkim romansie z Argentyną wróciliśmy na stare chilijskie śmieci 🙂 Powrót nie należał do najłatwiejszych. Na granicy spędziliśmy dobre trzy godziny. Przyzwyczailiśmy się do tego, że nie można przewozić żadnych produktów spożywczych między tymi dwoma krajami, a tymczasem tuż przed budką strażniczą okazało się, że mamy jeszcze przy sobie resztkę ketchupu i paczkę krakersów. Tomasz przeszedł sam siebie i wsunął pod koszem prawie całość problematycznego bagażu 🙂 Potem nie było lżej. Po skrupulatnym prześwietleniu plecaka, celnicy zarzucili Tomkowi przemyt papierosów. Na szczęście całą sytuację udało się wyjaśnić, tym bardziej, że urzędników zainteresował, bardziej od papierosów, pokaz funkcjonalności turystycznej kosmetyczki. Potem były psy tropiące, formularze, kolejki i nerwowe uśmiechy w odpowiedzi na każde pytanie zadane po hiszpańsku. Uff… daliśmy radę. Prócz granicznych niedogodności podróż przez Andy nie straciła nic ze swojego uroku!
10 godzin, dwa autobusy i w końcu naszym oczom ukazał się długo wyczekiwany ocean! Dotarliśmy do urokliwego miasteczka Valparaiso. Tutaj kolonialny styl nie łączy się z nowoczesnością. Tu jest po prostu przepięknie! Zresztą nie tylko ładne widoki ujęły nas za serce…
Dzisiejszy dzień zaczęliśmy intensywnie od wdrapania się na górę, z której rozpościera się piękna panorama miasteczka. Z racji na naprawdę spore nachylenie terenu, turystów po drodze nie mijaliśmy, a każde spotkanie miejscowego było okraszone radosnym „Hola!” 🙂 Gdybyście dziwili się, dlaczego w skwarze maszerowaliśmy dobrą godzinę pod ostrą górę – tutaj kilka powodów:
Absolutnie wspaniałe miejsce, pełne kolorów, w którym można z bliska przyjrzeć się życiu prowincjonalnego Chile.
Nie samym wspinaniem jednak człowiek żyje. Obowiązkowym punktem programu było zamoczenie stóp (a w przypadku Dżasty od stóp do pasa) w Oceanie Spokojnym. Warto zaznaczyć, że zadanie nie należało do najłatwiejszych, bowiem miasto traktuje ocean jako źródło korzyści ekonomicznych (największy port w Chile), a niekoniecznie jako atrakcję turystyczną samą w sobie. Udało nam się jednak znaleźć półkilometrowy pas plaży, na którym można było wygrzać kości. O ile jednak plaża nie jest czymś szczególnym, o tyle spotkanie z kilkudziesięcioma fokami takim było. Wygrzewały się one na opuszczonej platformie, co chwila dając pokaz skoków do wody i sprawnych powrotów do miejsca odpoczynku.
Gdy dzień chylił się już ku końcowi, obowiązkowo udaliśmy się do naszego ulubionego marketu (wiadomo, wino i czipsy muszą być). Wyjście okazało się być strzałem w dziesiątkę. Prócz zakupów do mieszkania wróciliśmy ze sporą porcją wrażeń po koncercie z okazji Dnia Kobiet. Obecna była na nim m.in. Chilijska Partia Komunistyczna, gwiazdą wieczoru był zaś zespół Pascuala Ilabaca, który z czystym sercem polecamy.
Próbka ich umiejętności poniżej:
(lepszych zdjęć kalkulatorem nie zrobisz…)
Dzień u nas chyli się już ku końcowi, podobnie jak ten wpis. Jako zwieńczenie – zobaczcie jak wyglądają ludzie, którzy przekonani, że dzień będzie chłodny, w żaden sposób nie zabezpieczyli się przed słońcem:
Hej!!! Smarowanie kwaśnym mlekiem dobrze Wam zrobi na te poparzenia słoneczne.
Ahoj!!!
PolubieniePolubienie
A mówiliśmy żeby się smarować ZAWSZE 😀
PolubieniePolubienie
Mądry Polak po szkodzie… 🙂
PolubieniePolubienie
Teraz to nawet przy zachmurzonym niebie krem idzie w ruch 😉
PolubieniePolubienie
Hej!!! Nie czytacie e-maili? Może byście odpowiedzieli co Wy na to co napisałem w e-mailu?
Ahoj!!!
PolubieniePolubienie
Odpowiemy wkrótce. Tytułem wstępu – sami już myśleliśmy o podobnych rozwiązaniach i podjęliśmy pierwszy kontakt
PolubieniePolubienie
PolubieniePolubienie
Oj, gdyby nam słońce jeszcze tak tłuszcz wypalało… 😀
PolubieniePolubienie
Hej!!!!
Dobree……..
Ahoj!!!
PolubieniePolubienie
Cieszymy się, że trafia w gusta 😀
PolubieniePolubienie
Czesc:),
Ale sie zaczytalam i zapatrzylam na zdjecia. Cudowna podroz:).
W takich miejscach mozna zapomniec, kiedy jest WD2;) i w pelni chlonac zycie.
Pozdrawiam i fantastycznej dalszej podrozy:)
PolubieniePolubienie
Dzięki Aniu! Mam nadzieję, że będziesz śledzić dalej 🙂 ja wciąż w głowie mam shellowy kalendarz, ale walczę z tym 😉 do usłyszenia! JP
PolubieniePolubienie