… BUENOS AIRES JEST NAPRAWDĘ BOSKIE!

Ponad 3 dni temu zamknęliśmy rodział pt. Patagonia i rozpoczęliśmy nowy – Buenos Aires. O paru wydarzeniach ze stolicy już wiecie, ale wróćmy do początku.

Wydostanie się z końca świata oddalonego od Buenos 3000 km do najłatwiejszych nie należało. Tym razem jednak poszliśmy po linii najmniejszego oporu i zdecydowaliśmy się wsiąść w samolot (zresztą busem jechalibyśmy ponad 2 dni, a koszty byłyby niewiele mniejsze). Dzięki temu w kilka godzin byliśmy na miejscu. Buenos powitało nas słoneczną pogodą i korkami, które sprawiły, że 30 km z lotniska do centrum pokonaliśmy w ponad 1,5 godz. 🙂 Jak to w naszym zwyczaju bywa, wylądowaliśmy już po zmorku w centrum obcego miasta z telefonem i nawigacją w ręku oraz nadzieją, że uda nam się szybko odnaleźć hostel. Jak się później okazało, podróż metrem była nieunikniona. Byliśmy też zachwyceni tym, że wieczorem, w środku tygodnia, miasto jest tak żywe. Być może częściowo odpowowiedzialny był za to prezydent Obama, którego wizyta w Argentynie akurat zbiegła się z naszym pobytem i wyciągnęła na ulice setki ludzi chcących zobaczyć choć przejeżdżającą prezydencką kolumnę. I nam udało się co nieco dojrzeć! Niestety, nasze telefony nie były przygotowane na takie emocje!

image

Po totalnym szaleństwie finansowym w Patagonii, w Buenos w końcu możemy wziąć oddech i zatrzymać się na dłużej. Postanowiliśmy tu spędzić całe Święta i zwiedzać miasto bez nadmiernego pośpiechu. Te parę dni więcej skłoniło nas również do kilku przemyśleń na temat tego miejsca.

Nieco byliśmy zdziwieni, gdy w czwartkowe popołudnie ruszyliśmy wesoło na podbój stolicy, a powitały nas opustoszałe ulice. Ale za to jakie! Czy wiecie, że w Buenos znajdują się jedne z najszerszych ulic na świecie? Rekordzistka, al. 9go Lipca, mierzy ponad 200 m. rzadkością nie jest też widok 10 pasów drogowych prowadzących w jedną stronę. Ale dość już o meandrach komunikacji – w końcu nie jest to magazyn „Auto Świat”.

image

image

image

image

image

image

Zaczęliśmy od tego, że miasto było senne i spokojne. Jak się okazało, nie na długo. Po południu opustoszałe ulice zaczęły tętnić życiem. To, co uznaliśmy za konsekwencję Wielkiego Czwartku, okazało się być spowodowane państwowym świętem pamięci o ofiarach zamachu stanu sprzed 40 lat. I tak oto ni stąd ni zowąd znaleźliśmy się w samym sercu wydarzeń. Do końca nie wiedzieliśmy, z jakimi hasłami na sztandarach kroczą demonstranci. Po jakimś czasie okazało się, że przez miasto przechodzi kilka, jeśli nie kilkanaście różnych demonstracji. Nic jednak nie podbiło naszych serc tak, jak wszechobecne kukły Baracka Obamy 🙂
image

image

image

Wracając do samego Buenos, jak wiele już odwiedzonych miast w Ameryce Południowej, łączy ono styl kolonialny z nowoczesną zabudową. Pomiędzy szklane biurowce wciśnięte zostały urokliwe kościoły. Jest ich tu więcej niż w Krakowie 🙂 Jak większość z Was pewnie wie, nie należymy do szczególnie pobożnych, jednak w świątecznym czasie nie mogliśmy odmówić sobie odwiedzenia kilku kościołów i poczynienia obserwacji nt. religijności Argentyńczyków. Kościół, który tu zobaczyliśmy, można śmiało określić jako żywy, otwarty i radosny. Przykładem niech będzie choćby forma spowiedzi. W konfesjonałach nikt nie używa „kratki”, wszystko odbywa się twarzą w twarz i (przynajmniej z dystansu) bardziej przypomina rozmowę niż spowiedź. W tym napiętym, świątecznym czasie, widzieliśmy też wielu księży spowiadających na schodach katedry. Ustawiały się do nich tłumy i nikogo nie krępowała bezpośredniość kontaktu ani jego forma. Szczególnie utkwił nam w głowach obrazek, gdy spowiadający na zewnątrz ksiądz na chwilę porzucił swoje obowiązki, gdy dostrzegł żebrającą u drzwi kościoła dziewczynę z małym dzieckiem. Podszedł do nich, serdecznie porozmawiał i pocieszył.
Kolejny dowód na to, jak żywy i spontaniczny potrafi być argentyński Kościół, otrzymaliśmy udając się na Drogę Krzyżową ulicami miasta. Uroczystość rozpoczął koncert lokalnej gwiazdy, która w towarzystwie chóru i orkiestry naprawdę dała czadu! Dawno nie widzieliśmy takiej radości w Wielki Piątek. A to wszystko z błogosławieństwem arcybiskupa 🙂

image

image

image

Kończąc ten wątek, jeszcze jedna refleksja, obserwacja wielkosobotnia 😉 Nie lada zdziwiło nas, jak blisko z wiernymi są księża. Na przywitanie zwykle wymieniają z wiernymi pocałunek w policzek 🙂 Mamy wrażenie, że mur często oddzielający parafian od duchownych tutaj nie istnieje. Teraz rozumiemy dlaczego polski Kościół często nie pojmuje postępowania i decyzji Papieża Franciszka, do niedawna kardynała Buenos Aires.

Żeby nie robić konkurencji TV Trwam przechodzimy gładko do lżejszych tematów. Odwiedziliśmy dziś najstarszą dzielnicę Buenos – La Boca, której wielu turystów się obawia (widać to zresztą po ilości taksówek dojeżdżających do dzielnicy). My oczywiście zeszliśmy ją na własnych nogach, w żadnym momencie nie czując się zagrożeni. Wyjątkowość La Boki przejawia się w charakterystycznej, kolorowej zabudowie, którą dzielnica zawdzięcza przybyłym tu włoskim imigrantom. Wielu z nich byli to biedni marynarze, którzy budowali domy z materiałów pozostałych z budowy statków. Stąd blaszane fasady, pomalowane taką farbą, jaka akurat została z malowania łodzi. To, co dla większości turystów jest głównym celem odwiedzin w tej dzielnicy (zdjęcie z tancerzami tango argentyńskiego, kolacja z akompaniamentem grajków, wybór pamiątek) my zaliczyliśmy w 10 minut. Nie dając się namówić na chwyty „pod turystów” i nie wybierając wariantu dla niemieckich emerytów, zapuściliśmy się w boczne uliczki, żeby podejrzeć prawdziwe życie mieszkańców. A prawda nie jest już tak kolorowa. La Boca to biedna dzielnica, bez biurowców i nowoczesnych przestrzeni. Na ulicach królują biegające za piłką dzieciaki w znoszonych ciuchach, a ich ojcowie nie rzadko spędzają czas pod domem, z piwem w ręku. Pełno tu też bezpańskich psów i bezdomnych. Szczegółowa dokumentacja z tego miejsca nie powstała – zgadnijcie dlaczego 🙂

image

image

image

image

image

image

Zaczęliśmy od tego, że w Buenos możemy wziąć finansowy oddech. Oczywiście po tanim hostelu nie spodziewaliśmy się wiele. Wciąż jest lepiej niż w Santiago. Spójrzcie sami, jak mieszkamy 🙂

image

A co na talerzach? Bez zmian, naszym ulubionym warzywem wciąż jest keczup 😉 Z okazji Świąt przygotowaliśmy sobie nie lada danie-gotowane ziemniaki z solą i masłem. Pycha! Szczególnie po prawie miesiącu spędzonym głównie na białych bułach.

image

Mamy nadzieję, że znaleźliście dla nas czas w niedzielny poranek, wyspani mimo zmiany czasu (u nas bez zmian, teraz jesteśmy 5 godzin za Wami). Zjedzcie za nas po kawałku mazurka i spędźcie radośnie i rodzinnie te Święta. Do usłyszenia!

P.S.
Po powrocie Justyna zamawia: kwaśną zupę (najlepiej dowomy żur lub barszcz), kluski śląskie z gulaszem wołowym i surówkę z czerwonej kapusty z jabłkiem i cebulą. Dobre piwo też może być 🙂

Po powrocie Tomek zamawia: WSZYSTKO!

Reklama

4 uwagi do wpisu “… BUENOS AIRES JEST NAPRAWDĘ BOSKIE!

  1. Jezu Dżasta kupcie sobie chociaż orzeszki, bo forma chyba spada („wziąść”?) 😛 A poza tym jak zawsze zazdroszczę; podróżować, podróżować jest bossko 😉 W Krakowie zapraszam na piwo!

    Polubienie

Skomentuj

Wprowadź swoje dane lub kliknij jedną z tych ikon, aby się zalogować:

Logo WordPress.com

Komentujesz korzystając z konta WordPress.com. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie na Facebooku

Komentujesz korzystając z konta Facebook. Wyloguj /  Zmień )

Połączenie z %s