Cześć i czołem! Nowy wpis powstaje po ponad tygodniu od poprzedniego meldunku. Nasz pobyt w Peru powoli dobiega końca, dlatego też post w sporej części będzie miał charakter podsumowujący. Do opowiedzenia mamy historie z Arequipy, Limy oraz Trujillo, więc do dzieła!
Do Arequipy dotarliśmy na fali absolutnego zachwytu po Machu Picchu i Cusco. Nie ukrywamy, że w zestawieniu z nimi, żadne z odwiedzonych w Peru miejsc nie wywarło na nas aż tak wielkiego wrażenia. Być może gdybyśmy odwiedzenie Machu Picchu zostawili na koniec, nasze postrzeganie pozostałych miast byłoby nieco inne.
Arequipa, w której zatrzymaliśmy się na cztery dni, miała być głównie miejscem wypadowym do Kanionu Colca. Oczywiście zwiedziliśmy miasto, które dla turystów ma do zaoferowania piękny rynek z kolonialną zabudową (wszystko w bieli z lokalnego budulca) i widoki na Andy oraz pobliskie wulkany. Przyznać musimy, że przede wszystkim centrum miasta z ogromnym placem i okalającymi go arkadami ma w sobie coś z Cusco. Wspólnym mianownikiem jest też to, że wystarczy oddalić się od centrum miasta o 2-3 km, by zobaczyć jego drugie (nieturystyczne) oblicze, z ubogimi dzielnicami, które nie mają nic wspólnego z radosnym klimatem panującym w centrum.
My musimy przyznać, że w Arequipie trafiło nam się jak ślepej kurze ziarno, bo wylądowaliśmy w profesorskim domu, w bogatej części miasta. Gościł nas ojciec poznanego jeszcze w brazylijskim Rio Branco kolegi. Nestor okazał się być człowiekiem bardzo otwartym, wszechstronnie wykształconym profesorem, z którym mogliśmy porozmawiać na każdy temat. W jego domu naprawdę czuliśmy się jak u siebie 🙂
Nie goszczenie się było jednak największą atrakcją pobytu w Arequipie. W niedzielę wstaliśmy o 3 rano by ok. 6:30 stawić się u bram Kanionu Colca, najgłębszego kanionu na świecie. Teren to rozległy, czas upływał nam głównie w busie, a pierwszą atrakcją miał być coporanny przelot kondorów. Po drodze oczywiście zahaczaliśmy o okoliczne wioski, w których panie po 60-ce sprzedawały swetry z alpaki, a panowie proponowali zdjęcia z różnej maści ptactwem. Nas takie rzeczy raczej nie ruszają, toteż przystanki wykorzystywaliśmy głównie na rozprostowanie kości i spacery po okolicy. Nawet kondory przykłuły naszą uwagę na maksymalnie 15 minut 😉 W ciągu całego dnia zobaczyliśmy kilka przyjemnych dla oka miejsc, ale przyznać musimy, że nastawialiśmy się na sporo więcej, toteż niedosyt pozostał. Możliwość zażycia kąpieli w ciepłych źródłach między górami czy zjedzenia obiadu, który w centrum Arequipy można dostać 3-4 razy taniej, również nas nie przekonały. Do miasta wróciliśmy późnym popołudniem. Kilka fotek w centrum, kawa z profesorem i można było kończyć dzień.
Następnym przystankiem była Lima. Metropolia, której wielkości nie doceniliśmy na samym początku. Turystów nie ma zbyt wielu, więc od razu wzbudziliśmy poruszenie w metrze, co zresztą bardzo nam pomogło przy zakupie biletów 😉 Wtorkowym popołudniem zawitaliśmy w progach sklepu z męską odzieżą, który to okazał się być naszym domem przez następne dwa dni. Abel, właściciel sklepu i nasz gospodarz, od początku wydał nam się człowiekiem bardzo ciepłym i szczerym. Przywitał nas przygotowaną przez siebie tradycyjną zupą z tych terenów i dbał o nas jak nikt dotąd. Za punkt honoru postawił sobie przedstawienie nas jak największej liczbie swoich znajomych i bliskich, sami już nie wiemy ile dłoni uścisnęliśmy! Zawitaliśmy również na śniadanie do domu rodzinnego Abla, w którym żyje się bardzo skromnie, ale przybyłych gości otacza się wielką troską. Byliśmy poruszeni tym, że choć Abel niewiele posiada, to i tak wszystkim się dzieli i czerpie z życia ogromną radość. Ten człowiek niezmiernie nas wzrusza, mamy wrażenie, że zasługuje na wiele więcej niż ma. Był naszym bezcennym źródłem informacji o mieście i kraju. Pomógł nam również z okiełznaniem komunikacji w stolicy. Jest ona tak ogromna, że przedostanie się na dworzec autobusowy zajęło nam ponad półtorej godziny! Nigdy nie zapomnimy też widoku kilkudziesięciometrowej kolejki do metra… 😉 Lima wbrew pozorom nie jest popularnym kierunkiem wśród turystów. Ogromny smog, korki, hałas i pokręcona komunikacja nie działają na jej korzyść. To miejsce wspominać będziemy jednak zawsze z rozrzewnieniem ze względu na osobę Abla. Niech żyją couchsurfingowe przyjaźnie!
I tak oto dotarliśmy do naszego ostatniego przystanku w Peru – Trujillo. To idealne miejsce na zakończenie przygody w tym kraju. Niewielkie, urokliwe, spokojne, turystów jak na lekarstwo. Po zmaganiach w stolicy nasze płuca w końcu mogą odpocząć. Brak tu ulicznych naciągaczy, a życie płynie leniwie. Jak w każdym chyba mieście w Peru centralnym punktem jest Plaza de Armas (Plac Broni), z okazałą katedrą i zabudową z XVI-XVII wieku. Ciekawostką jest, że jak i w innych miastach, w przeszłości plac ten był miejscem, w którym mobilizowano broń i żołnierzy do obrony miasta, stąd też jego nazwa.
Czas w Trujillo upłynął nam leniwie, głównie na spacerach po centrum i okolicznych ruinach miasta Chan Chan. Lubimy takie lenistwo! 😉
Jutro wyruszamy w długą podróż do Ekwadoru. Następny meldunek z Guayaquil!
Hej!!!
A gdzie słynne peruwiańskie czapeczki?
Uwaga na trzęsienia ziemi w Ekwadorze!!!
Pozdro z MAZUR.
Ahoj!!!
PolubieniePolubienie