Witajcie! Chwilę się nie słyszeliśmy, a przez ten czas zdążyliśmy zaliczyć jeden kraj i wylądować w kolejnym. Od zeszłego poniedziałku do soboty bawiliśmy w Ekwadorze, a od dwóch dni cieszymy się urokami Kolumbii. O niej jednak w kolejnym poście, póki co skupimy się na podsumowaniu ekwadorskiej przygody 🙂
Przyznać musimy, że Ekwador znalazł się na naszej mapie głównie ze względów logistycznych, bowiem leży pomiędzy Peru a Kolumbią i nie sposób go ominąć. W pierwotnym planie zakładaliśmy wizytę tylko w stolicy, Quito, daliśmy się jednak skusić również na odwiedzenie największego miasta w Ekwadorze – Guayaquil. Justyna przeprasza się z Ekwadorem do tej pory, a to ze względu na kradzież, której ofiarą padła w nocnym autokarze. Mimo tej nieprzyjemnej sytuacji Ekwador zapamiętamy jako kraj, który po Boliwii i Peru dał nam trochę wytchnienia, za sprawą swojego w dużej mierze europejskiego klimatu.
Pierwsze z odwiedzonych miast, Guayaquil, zaskoczyło nas swoim wyglądem. Już dawno nie byliśmy w miejscu, które jest tak zielone i zadbane! Centrum miasta to liczne drapacze chmur, kolonialne kościoły, szerokie ulice, piękne parki i ciągnąca się przy brzegu rzeki promenada. Wprawdzie w Stanach jeszcze nie byliśmy, ale ten klimat wzbogacony żółtymi taksówkami może przypominać mały Nowy Jork. No i ten dolar amerykański jako oficjalna waluta Ekwadoru daje do myślenia… 😉 Zresztą ceny w marketach też bardziej przypominają te z Ameryki Północnej niż Południowej. Byliśmy zmuszeni odnowić naszą dietę parówkowo-keczupową 😉 Przez ten tydzień alkoholu też nie tknęliśmy 😉
Większość czasu spędzaliśmy w parkach w centrum miasta, z których jeden szczególnie nam się spodobał. Był to sąsiadujący z katedrą park Bolivara z żyjącymi na wolności iguanami, będącymi atrakcją głównie dla turystów i dzieci 😉 Poza parkami upodobaliśmy sobie nadbrzeże ze specjalnymi rampami, na których można spędzać godziny gapiąc się na rzekę i panoramę miasta.
Po trzech dniach przyszedł czas na podbój Quito. Jak już wiecie zaczęliśmy go od wizyty na policji, jednak ekwadorscy stróże prawa robili wiele, żeby poprawić nam humory. Wizyta okradzionych gringos była dla nich nie lada atrakcją i po prawdzie dzięki temu nerwy i stres minęły bardzo szybko (acz nie wierzymy, że cokolwiek się kiedyś znajdzie). Jako, że nasz host Ivan mógł nas przyjąć dopiero wieczorem, cały czwartek wędrowaliśmy z ciężkimi plecakami na plecach po rozległej i górzystej stolicy. Miasto położone jest przepięknie, w dolinie, z której rozpościera się widok na pobliskie wzgórza. Pogoda nas nie rozpieszczała, więc zdajemy sobie sprawę, że widoki mogłyby być jeszcze piękniejsze w słoneczny dzień. Stare miasto zachwyca, na pewno nie tylko nas, co potwierdza fakt umieszczenia go na Liście Światowego Dziedzictwa UNESCO. Absolutnym hitem dla nas była jednak znajdująca się na wzgórzu górująca nad centrum bazylika. Zachwyciła nas swym pięknem i ogromem. Nie kryliśmy zdziwienia, gdy dowiedzieliśmy się, że to budowla dwudziestowieczna.
Jeszcze dwa słowa o naszym hoście… Ivan okazał się niezwykle gościnnym i sympatycznym gościem, jednak widok jego mieszkania zwalił nas z nóg… 😉 Beton na podłodze, żywe kultury bakterii w lodówce (nie w jogurcie rzecz jasna) oraz wielkie donice z marihuaną w każdym kącie. Pozostało nam cieszyć się, że był internet i ciepła woda 😉 Chyba za ten rodzaj niespodzianek kochamy Couchsurfing najbardziej. Raz jesteśmy goszczeni w pałacach z basenem i służbą, innym razem walczymy o przetrwanie w spartańskich warunkach. Nie wartościujemy tych doświadczeń, bo każdy daje od siebie to, co ma najlepszego 😉
Tak oto minął nam pobyt w Ekwadorze. Przed nami dwa tygodnie w Kolumbii, by wreszcie wylecieć na Kubę! 🙂
Zostańcie z nami i życzcie powodzenia, bo jeszcze sporo wyzwań przed nami, o czym w kolejnych postach 🙂