Statystyki na blogu nam spadły, więc do tytułu podeszliśmy marketingowo. Narkotyki na pewno Was przyciągnęły – dzięki, że wpadliście! 😉 Wytrwajcie do końca – na pewno nie pożałujecie!
W zeszłą sobotę, wczesnym rankiem, wsiedliśmy do autobusu ze stolicy Ekwadoru, Quito, do granicy z Kolumbią, mając w zamyśle przekroczenie tejże granicy pieszo i złapanie busa do miasta Cali, trzeciego co do wielkości miasta w Kolumbii. Słyszeliśmy co prawda o jakichś protestach, ale nie zdawaliśmy sobie sprawy z ich ogromu. I tak oto, po bezproblemowym przejściu granicy, już od pierwszego taksówkarza spotkanego po stronie kolumbijskiej dowiedzieliśmy się, że uda nam się zapewne dostać jedynie do najbliższego większego miasta, Pasto. Mężczyzna okazał się być prorokiem, po dwóch godzinach w busie dotraliśmy do Pasto właśnie, a stamtąd nie dało się wydostać w żadnym kierunku. A że był sobotni wieczór postanowiliśmy szybko znaleźć tanie spanie i sprawie przyjrzeć się bliżej w niedzielę. Następnego dnia po wizycie na dworcu, riserczu w internecie i rozmowach z miejscowymi uświadomiliśmy sobie, że utknęliśmy w Pasto na zawsze! Protesty rolników, indian i kierowców ciężarówek totalnie sparaliżowały południe kraju i zablokowały największą autostradę. Jednym sposobem na wydostanie się z miasta był samolot. Znaleźliśmy więc bilety we w miarę rozsądnej cenie i zaplanowaliśmy ucieczkę do Bogoty, stolicy kraju. A że uciekać mieliśmy we wtorek, nie pozostało nic innego jak przez trzy dni cieszyć się urokami miasteczka.
Teraz, z perspektywy czasu myślimy, że pobyt w Pasto był idealnym początkiem naszej kolumbijskiej przygody. Pasto to malowniczo położone miasteczko, cudownie rozpościerające się w dolinie i na jej zboczach. Turystów jak na lekarstwo, gringo na ulicy wzbudza ogromne zainteresowanie, ale w większości przypadków jest to bardzo miłe. Trzy dni upłynęly nam leniwie, po prostu szwędaliśmy się po ulicach i parkach, próbując choć trochę wtopić się w tłum i podpatrzeć życie lokalsów 😉 Musimy też przyznać, że zawsze dobrze poznajemy miasto szukając taniego jedzenia i marketów 😉 To najlepsza mobilizacja do kilkugodzinnych spacerów! Po pobycie w metropoliach, jak Quito czy Guayaquil, taki spokój zdecydowanie był nam potrzebny. Jako wisienkę z naszego pobytu w Pasto dodamy jeszcze, że mieszkaliśmy w baaardzo tanim hotelu w szemranej dzielnicy, a z miejscową społecznością zintegrowaliśmy się do tego stopnia, że Pani z monopolu widząc nas wieczorem, wkładała już do siatki dwa lokalne browary o zabójczej nazwie POKER 😉
Z sielskim, anielskim życiem musieliśmy się pożegnać, by ruszyć na podbój stolicy. Do Bogoty dotarliśmy we wtorek wieczorem. Już podziwiając miasto z taksówki mogliśmy dojść do wniosku, że jest bardzo uporządkowane i przyjazne dla turysty. Zamieszkaliśmy praktycznie przy samym rynku, w 10-cio osobowym pokoju w hostelu. Poznawanie stolicy zaczęliśmy od przejazdu na drugi koniec miasta. Musieliśmy postarać się o zdobycie Karty Turysty w Ambasadzie Kuby. Wizyta okazała się czystą formalnością i już po kilkudziesięciu minutach (było trochę innych petentów) cieszyliśmy się z dokumentów w dłoni. Pierwszy punkt planu dnia odhaczony, z obowiązków został jeszcze zakup biletów na busa do Medellin. Oczywiście, dworzec autobusowy znajduje się po drugiej stronie miasta. Wszystko jednak poszło sprawnie i w końcu mogliśmy zacząć prawdziwe zwiedzanie.
Do tej pory spotykaliśmy się raczej z krytycznymi opiniami na temat Bogoty, co więcej wszyscy traktują to miasto po macoszemu i spędzają w nim zwykle tylko jedną noc. My skusiliśmy się na dwie i uważamy, że to i tak za mało. Za namową spotkanych turystów z Australii skusiliśmy się na wizytę w Muzeum Policji. Młody funkcjonariusz wprowadził nas w mroczny świat kolumbijskich gangów narkotykowych i przedstawił nam sylwetkę Pablo Escobara – największego kryminalisty w historii Kolumbii. Tak zafascynowała nas ta historia, że sami zaczęliśmy zgłębiać temat. Ten wpis zresztą powstaje w mieście, w którym Escobar robił największe biznesy, w Medellin 😉 Wracając jeszcze do muzeum, ekspozycja naprawdę nas zaciekawiła, a punktem kulminacyjnym była wizyta na dachu, z którego można było podziwiać panoramę miasta. Mieliśmy w planach wjechać kolejką na wzgórze Monserrat, z którego widoki byłyby pewnie jeszcze piękniejsze, ale pogoda pokrzyżowała nam plany. Tym bardziej cieszymy się, że podskoczyliśmy do muzeum! 😉
Bogota jak prawie każde południowoamerykańskie miasto ma piękny, kolonialny rynek i sporo budynków z okresu panowania hiszpańskiego. Oczywiście jest też podzielona na część bogatą (północny-zachód) i biedną (pozostała część miasta + zbocza gór). Najbardziej niebezpieczna dzielnica to tzw. bronx i przyznać musimy, że raz przez przypadek się tam zapuściliśmy. Jak szybko weszliśmy, tak szybko wyszliśmy 😉 Znakiem firmowym całego miasta są również przepiękne murale, które zdobią ściany większości budynków. Te lokalne dzieła sztuki naprawdę nas ujęły!
Nie możemy się doczekać, żeby opowiedzieć Wam o miejscu, w którym teraz jesteśmy, ale to za kilka dni! 😉 Przyjemnej niedzieli, do usłyszenia!