W zeszły piątek, po krótkim pobycie w Bogocie, dotarliśmy do Medellin i oto znowu tu jesteśmy. Sprawy potoczyły się nieco inaczej, niż pierwotnie zakładaliśmy, ale może po kolei.
Medellin znajdowało się na naszej liście od samego początku. To miasto było uznawane niegdyś za najbardziej niebezpieczne na świecie. Na jego ulicach dochodzi wciąż do około 700 morderstw rocznie, a jeszcze ćwierć wieku temu zdarzało się, że tylko w weekend traciło życie około 200 osób (!). Na szczęście przez ten czas wiele się zmieniło, co mogliśmy odczuć na własnej skórze.
Przede wszystkim miasto jest świetnie zorganizowane. Posiada jeden z najsprawniejszych systemów komunikacji miejskiej w całej Ameryce Południowej. Medellin oplata zintegrowana sieć naziemnego metra, tramwajów, autobusów i kolejek gondolowych. Przedostanie się z jednego krańca miasta na drugi nie stanowi żadnego problemu, pomimo z pozoru trudnego położenia w dolnie i na zboczach gór. Skąd pieniądze na to wszystko? Odpowiedź jest prosta: z majątku Pablo Escobara, który państwo przejęło po jego zabójstwie. Nic więc dziwnego, że największy baron narkotykowy świata, który z zimną krwią zamordował kilkaset osób, w Medellin postrzegany jest jako bohater narodowy czy Robin Hood. Dowodem są choćby pamiątki z jego podobizną, które można kupić na każdym rogu. Nas ta postać na tyle zaintrygowała, że postanowiliśmy udać się do najniebezpieczniejszej części miasta, Dzielnicy 13., w której do dziś żyją płatni mordery czy dilerzy narkotyków. Oczywiście czasy się zmieniły i przestępców nie spotyka się na każdym kroku 😉 Zresztą zasada w Kolumbii jest jedna: jeśli nie szukasz problemów, to one cię też nie znajdą. Dzielnica 13. kiedyś była wylęgarnią przestępców, a dziś za dnia można czuć się tam, jak w każdej biedniejszej części dowolnego miasta Ameryki Południowej. Przeczytaliśmy gdzieś, że władze sporo robią, by zmienić wizerunek dzielnicy i poprawić jakość życia mieszkańców. Możemy tylko to potwierdzić. Widzieliśmy młodzież spędzającą czas na boiskach piłkarskich, animatorów zabaw dla dzieci czy kompleks ruchomych schodów, które zdecydowanie poprawiły komfort życia mieszkańców najwyżej położonych domów. Do tego na wielu ścianach kolorowe i piękne graffiti. Naprawdę warto się tu wybrać, by skonfrontować swoje wyobrażenia z rzeczywistością. My zdecydowanie polecamy!
Oczywiście nie samą Dzielnicą 13. Medellin stoi, poniżej nasza krótka fotorelacja z całego miasta.
Po niespełna czterech dniach spędzonych w Medellin, przejściu niezliczonych parków, kościołów, skwerów, a nawet muzeum, chcieliśmy uciec nad plażing do Cartageny. Ceny biletów wprawiły nas jednak w osłupienie. Kolumbia to tani kraj, więc zdaliśmy sobie sprawę, że akurat to połączenie zostało stworzone tylko dla turystów. Po namyśle zdecydowaliśmy, że uciekniemy do miejsca, które jest piękne i jest blisko. Wybór padł na Guatape – senne miasteczko, otoczone wieloma jeziorami i górami, z których najbardziej znaną jest Penon de Guatape, wyglądem przypominająca Głowę Cukru w Rio de Janeiro. Sama wioska jest naprawdę mała, można ją obejść w pół godziny. Spacer jest jednak niezwykle urokliwy, zewsząd rozpościera się piękny widok, a wzdłuż wąskich, brukowanych uliczek stoją kolorowe domy z przeróżnymi motywami na fundamentach. W porówananiu z Medellin to totalnie inny świat! Cisza, spokój, w powietrzu nie unoszą się spaliny. Naprawdę leniuchowaliśmy przez te kilka dnia w Guatape, choć było to dość produktywne lenistwo 😉 Przysiedliśmy w końcu nad planem na Kubę, a dzięki dostępowi do kuchni, której nie widzieliśmy naprawdę dawno, nieco pogotowaliśmy. W końcu bezmięsne obiady! Musicie wiedzieć, że Kolumbijczycy, jak w ogóle ta część Ameryki Południowej, jedzą głównie smażone potrawy, przede wszystkim kurczaka. Trochę już wychodziło nam to uszami, więc przez 3 dni odżywialiśmy się głównie gotowanymi ziemniakiami. Nawet nie wiecie, jak smakują po takim czasie! (ostatni taki napad mieliśmy w Buenos 😉
Za kilka godzin wylatujemy z Medellin w kierunku Wenezuelii (dlatego z powrotem jesteśmy w mieście Escobara), a stamtąd przez wyspę Curacao odlatujemy na Kubę. Lotów dużo (w sumie 5), na przesiadki czasu mało, więc trzymajcie kciuki za powodzenie naszej misji. Nie chcielibyśmy utknąć w Wenezuelii 😉 Jeśli wszystko pójdzie zgodnie z planem, od poniedziałku przez 2 tygodnie będziemy byczyć się pod okiem Fidela 😀 Do usłyszenia!